
boJeśli czytacie mojego bloga trochę dłużej, to na pewno wiecie, że uważam Szczepana Twardocha za jednego z ciekawszych i bardziej obiecujących współczesnych polskich pisarzy. Jak mało kto, potrafi on połączyć literacką zabawę językiem i formą z wciągającymi i pozostającymi w pamięci fabułami, co pokazał dobitnie w doskonałej Morfinie (klik) i w chyba jeszcze lepszym Drachu (klik). Jednak mimo tego, a może przede wszystkim dlatego, przed każdą premierą jego nowej książki trochę się boję: że się zawiodę, że Szczepan Twardoch straci tę bożą iskrę, która napędza jego powieści, że popełni gniota, którego nie będzie się dało czytać. Tak było też przed premierą Króla – jego najnowszej książki, zwłaszcza, że jego wydane w zeszłym roku dzienniki Wieloryby i ćmy (klik) raczej nie wzbudziły mojego wielkiego entuzjazmu. Czy Król Szczepana Twardocha utrzymał poziom poprzednich powieści? Ciekawi? Ja już to wiem!
O co chodzi?
Warszawa, rok 1937. Wszystko zaczyna się od pewnego meczu bokserskiego, w którym drużyny polska i żydowska walczą o wygraną. Choć ostatecznie laur zwycięstwa przypada Polakom, to największą sensację budzi On. Przystojny, zjawiskowy, twardy i pozbawiony kompleksów Jakub Szapiro. Bokser, ale też brutalny gangster, czuły ojciec i dobry mąż, obrońca uciśnionych i człowiek, który chce być Królem Warszawy. Losy Jakuba poznajemy z ust jego młodego akolity, który kiedyś przyglądał się Jakubowi z boku, a teraz, po latach, opowiada tę historię. Król Szczepana Twardocha to też niepowtarzalny klimat Warszawy w latach 30. XX wieku, brutalne zbrodnie i wielkie uczucia, ale przede wszystkim jest to opowieść o człowieku i jego losie.
Trochę „starego” Twardocha, trochę „nowego” Twardocha
Król Szczepana Twardocha to nowa jakość w twórczości pisarza. Jego dwie poprzednie głośne powieści – Morfina i Drach nie należały do pozycji łatwych w odbiorze. Powiedziałabym wręcz, że były to książki skierowane do czytelnika wyrobionego albo co najmniej otwartego na eksperyment i zabawę formą. Zmieniający się narrator, którego nie potrafimy nazwać i zidentyfikować, strumień świadomości, powtórzenia, a nawet długie dialogi prowadzone w języku śląskim i niemieckim i w żaden sposób nie tłumaczone – samo to mogło wiele osób po prostu zniechęcić. Król natomiast jest inny – zdecydowanie bardziej przystępny. Twardoch nadal posługuje się obcymi wstawkami (tym razem po żydowsku), nadal używa do podkreślenia pewnych elementów swojej historii obcego bytu spoza realnego, namacalnego świata (tym razem jest to przewalający się nad miastem wieloryb Litani), ciągle zdarza mu się przedstawiać monologi wewnętrzne bohaterów czy konkretne sceny w sposób odbiegający od klasycznych zasad narracji, ale to wszystko robi na zdecydowanie mniejszą skalę. Z jednej strony – trochę szkoda, bo ja bardzo ten męczący i wymagający styl Twardocha lubię. Z drugiej – to dobrze, bo dzięki temu więcej czytelników pozna tę niezwykłą, mądrą i fabularnie doskonałą historię. Nie zmieniła się również perfekcja w posługiwaniu się przez Szczepana Twardocha językiem, jego umiejętność chwytania rzeczywistości i opisywania jej boleśnie, ale też mocno i dosadnie.
Król Szczepana Twardocha wciąga jak brazylijski serial
Ta fabuła ma moc – od Króla naprawdę trudno się oderwać. Losy Jakuba Szapiro i jego świty są niesamowite, wciągające i fascynujące. Czego tu nie ma – gangsterzy, miłość, seks, kochające prostytutki i wynaturzeni zwyrodnialcy. Piękne kobiety i piękni mężczyźni, konflikty narodowościowe, zamachy stanu, boks i tętniące – nieco tragicznym i z góry skazanym na zagładę – życiem miasto. Poza tym Król to wielkie emocje – naprawdę obchodziło mnie, co się stanie z Jakubem i jego rodziną. Obchodziło mnie, jak potoczy się życie Ryfki i bolało mnie serce, kiedy czytałam o strasznym losie prostytutek. No i zakończenie, które wywołało mój sprzeciw, być może tym, że było na wskroś prawdziwe i ludzkie. Twardoch napisał historię, w której jest prawda. Prawda o ludziach, prawda o życiu i prawda o nas samych. To jest powieść wielowarstwowa, która angażuje czytelnika niezwykle mocno. Król to książka, o której się łatwo nie zapomina.
Historia jakiej nie znamy
Pisząc o Królu Szczepana Twardocha nie można zapominać, że jest to – podobnie jak Morfina i Drach – powieść historyczna. Twardoch upodobał sobie pierwszą połowę XX wieku. Tym razem zabiera nas do Warszawy roku 1937 i muszę przyznać, że ja tej Warszawy nie znałam. Mamy tu podzielony świat, w którym obok siebie istnieją dwie, zupełnie inne społeczności. Żydowska – trochę azjatycka, egzotyczna, ale przede wszystkim wyizolowana (również z własnej inicjatywy) i polska – bogatsza, dostatniejsza. To na tej pierwszej skupia się Twardoch i to tę pierwszą nam pokazuje, robiąc coś, co udało się Marcinowi Kąckiemu w jego Białymstoku czy to, co stanowi esencję powieści Isaaca Bashevisa Singera. Otóż Twardoch przybliża polskiemu czytelnikowi świat polskich Żydów – rzeczywistość zmiecioną z powierzchni ziemi przez II wojnę światową. Świat, którego już nie ma, a który tak niedawno istniał tuż obok nas. I ten świat dziś już nie istnieje nie tylko fizycznie, ale też duchowo, bo po prostu nikt o nim nie pamięta. Ta wielka kultura (Żydów w Polsce przed II wojną światową było aż 3 miliony!) jest przez nas wypierana. Mamy w książkach do historii krakowski Kazimierz i jego historię, Getto i Holocaust. Byli sobie Żydzi, ale ich już nie ma, pojechali do Palestyny. I koniec. A to był cały odrębny świat! Bardzo się cieszę, że Król Szczepana Twardocha jest właśnie o tym, że przybliża coś zapomnianego i odkrywa przed polskim czytelnikiem nową rzeczywistość.
Podoba mi się też inna rzecz, która już w Morfinie zwróciła moją uwagę. Otóż Twardoch demitologizuje polskie historyczne stereotypy. Mało kto wie (a może dużo osób wie, ale większość tak naprawdę nie ma świadomości, co to znaczy), że w przedwojennej Polsce panował reżim autorytarny, który po 1935 co prawda ewoluował w stronę demokracji, ale nadal daleki był od naszych współczesnych wyobrażeń. Nie było to na tle ówczesnej Europy zjawisko dziwne czy niespotykane, co nie zmienia faktu, że z dzisiejszą demokracją ów reżim nie miał wiele wspólnego. Do tego nastroje w społeczeństwie nie były wcale równościowe, a terminy takie jak getto ławkowe czy obóz koncentracyjny w Berezie Kartuskiej mówią same za siebie. W podręcznikach do historii (przynajmniej tych, które obowiązywały w moich czasach) Polska okresu Międzywojnia to była budowa Gdyni, stosunki z zagranicą i jakieś tam polityczne przepychanki. To była Polska silna, szlachetna i tolerancyjna (bo przecież pomagaliśmy Żydom w czasie II wojny światowej). Prawda tymczasem jest inna, jak zwykle leży po środku, a Twardoch pokazuje to swoim czytelnikom. Obiektywnie. Bez dodawania do historycznej prawdy ideologii czy prób jej uwspółcześnienia. Brawo.
No co ja Wam tu będę dużo pisać! Król Szczepana Twardocha jest powieścią totalną – doskonałą pod względem języka, formy i treści. To jest literatura przez duże L i to taka, która będzie cieszyć zarówno czytelnika wyrobionego, doświadczonego i krytycznego, jak i tego, który szuka w książkach przed wszystkim ciekawych opowieści. Polecam każdemu, kto chce przeżyć fantastyczną literacką przygodę, poznać raczej mało znane karty z historii Polski i po prostu się zaczytać 🙂 Ja jestem totalnie zachwycona i myślę, że są bardzo duże szanse na to, by Król Szczepana Twardocha znalazł się w pierwszej trójce najlepszych powieści przeczytanych przeze mnie w tym roku.
Moja ocena: 9/10
Pingback: 1 październik 2017 Warszawa Hala Gwardii – Codziennik()